Veni vidi vici - Kazbek zdobyty!

Data: 09.08.2011 Kategorie: Ogólna

Nie istnieją pomysły, których nie można zrealizować! Po raz kolejny udowodnił to Piotr Bucik (Studencki Klub Górski Czogori), który wraz z grupą przyjaciół zdobył jeden z najwyższych szczytów Gruzji - KAZBEK!
     Mimo tego, że Kazbek (Lodowy Szczyt) o wysokości 5033 m n.p.m. jest niższy niż Elbrus (najwyższy szczyt Kaukazu, który Piotr zdobył w roku ubiegłym), należy on do zdecydowanie trudniejszych szczytów, ze względu na znaczne nachylenie stoków (nawet do 60 stopni) oraz wiele niebezpiecznych, lodowcowych szczelin.

O ZDOBYCIU SZCZYTU I UROKACH GRUZJI - relacja Piotra:
Nasza wyprawa górska odbyła się przy współpracy członków Studenckiego Klubu Górskiego Czogori z Piły oraz Akademickiego Klubu Górskiego Halny z Poznania.
Członkowie wyprawy: Alicja Szafraniec, Diana Wardyn, Natalia Wielgosz, Ewa Grewling, Kamil Zawierucha, Piotr Bucik
     Do Tbilisi dotarliśmy samolotem 19 lipca i już na miejscu przenocowaliśmy u znajomego Polaka, którego mieliśmy przyjemność poznać rok temu również w Gruzji. Pierwsze, co nasz zaskoczyło na miejscu (bądź dla niektórych przypomniało o sobie), to potworne upały! W ciągu dnia temperatura przekraczała 45 st. C, a w nocy spadała może do 35 st. W stolicy Gruzji spędziliśmy 2 dni, próbując skompletować niezbędny ekwipunek (gaz i prowiant) i kolejno ruszyliśmy na północ. Kazbek leży na granicy z północną Osetią i jest granicą pomiędzy Gruzją, a Rosją - granicą, która tak szczelnie jest strzeżona, gdzie turyści krajów nienależących do Wspólnoty Niepodległych Państw (większości byłych Republik Związku Radzieckiego), mają zakaz jej przekraczania.
     Wejście zaczęliśmy z wysokości ok. 1600 m n.p.m. (wysokość miejscowości Kazbegi). Ponieważ ruszyliśmy bardzo późno, pierwszym przystankiem był już Monastyr Cminda Sameba, leżący na wysokości 2100 m n.p.m. Musieliśmy poczekać jeszcze na dwie koleżanki, które miały do nas dotrzeć kilka dni później, lecz żeby nie marnować czasu, postanowiliśmy przenieść już część sprzętu na wyższe wysokości, wiedząc, że mamy go bardzo dużo. Tego dnia udało się nam wejść na przełęcz na wysokości 3000 m n.p.m., gdzie zostawiliśmy zbędny sprzęt, niepotrzebny jeszcze na tych wysokościach (liny do asekuracji, raki, czekany, część przyrządów biwakowych i asekuracyjnych). Gdy wróciliśmy z przełęczy w okolice Monastyru, okazało się, że koleżanki - Natalia i Ewa, już na nas czekają. Następnego dnia wszyscy razem zaczęliśmy podejście po znanej już nam trasie. Bardzo szybko natrafiliśmy na polską ekipę, która właśnie schodziła z góry po zdobyciu szczytu. Nowo poznani znajomi opowiedzieli nam nieco o samej górze, ostrzegając, że na szczycie spotkali się z temperaturą 25 st. C poniżej zera, wiatrem wiejącym z prędkością 120km/h i widocznością około 5 m. Oczywiście w pewnym stopniu byliśmy przygotowani na takie warunki, więc nie zraziło to nas i kontynuowaliśmy podejście. Każdy z członków załogi miał min. 20 kg bagażu na plecach i zapas żywności na około 5 dni, z wodą na tym etapie problemu jeszcze nie było. Tego dnia z powodu kiepskiej pogody przekroczyliśmy tylko znaną nam już przełęcz i rozbiliśmy się tuż za nią na podobnej wysokości.
     Poranek kolejnego dnia znów przywitał nas deszczem, więc postanowiliśmy przeczekać niekorzystne warunki meteorologiczne. Pogoda wyklarowała się dopiero po kilku godzinach, więc podjęliśmy szybką decyzję, że podchodzimy wyżej. Wiedzieliśmy, że mamy do pokonania jedynie ok. 600 m wysokości i przyjemność pierwszego przekroczenia lodowca Gergeti. Pod wieczór z lekkim bólem głowy (pierwsze objawy choroby wysokościowej) dotarliśmy do Meteo Stacji na 3700 m n.p.m. Noc na tej wysokości okazała się być bardzo przyjemną, mimo silnego wiatru temperatura jeszcze nie dawała się nam tak mocno we znaki. Meteo Stacja jest granicą, do której można jeszcze dojść bez większych problemów - panuje tam również spore zamieszanie i ogólny bałagan, wyżej idą już tylko Ci, którzy myślą o zdobyciu szczytu. W Meteo Stacji można z powodzeniem spędzić noc za odpowiednią opłatą i nawet napić się piwa, zagryzając przy tym batonik czekoladowy. Zaopatrzeniem stacji zajmują się miejscowi za pomocą koni i osłów, lecz ceny, w stosunku do cen gruzińskich, są baaardzo zaporowe!
     Kolejnego dnia postanowiliśmy zrobić wyjście aklimatyzacyjne, w planach było 4500 m n.p.m., czyli kolejne charakterystyczne miejsce biwakowe, zwane Plateau, ale skończyło się na 4200 m n.pm. i to nie dla wszystkich. Ograniczył nas czas i dość trudne przejście jednego odcinka lodowca, który poprzecinany był szczelinami lodowcowymi. Dodatkowym zagrożeniem na tym odcinku były spadające kamienie i lawiny skalne, które teoretycznie zatrzymywały się, nie przecinając trasy naszego szlaku, ale zdarzały się wyjątki, na które musieliśmy dość mocno uważać. Na wysokość 4200 m n.pm. dotarło tylko 5 z 6 osób i już na tym etapie wiedzieliśmy, że jedna osoba z naszej grupy może mieć problem ze zdobyciem szczytu. Po kolejnej nocy na Meteo Stacji przyszedł czas, żeby przenieść obóz maksymalnie wysoko, czyli na Plateau. Na szczyt z reguły wychodzi się z jednego z dwóch obozów. Jest nim Meteo Stacja (po wcześniejszym wyjściu aklimatyzacyjnym) lub Plateau. Wyjście z Meteo Stacji jest prostsze pod względem objawów choroby wysokościowej, ale trzeba wyjść już o godzinie 2 w nocy i wymagana jest nie lada kondycja, gdyż do pokonania jest ok. 1400 m wysokości podejścia. Po doświadczeniu z przed roku wiedzieliśmy, że jest to dość męczące i trwa od kilku do kilkunastu godzin, dodatkowo szliśmy dość sporą grupą, z której tylko 2 osoby miały na swoim koncie górę powyżej 5 tys. m n.p.m. Chyba nie do końca zależało nam na tym, aby dojść na szczyt wykończonym i bez sił na podziwianie widów, wybraliśmy więc drugą opcję.
     Postanowiliśmy powoli zdobywać wysokość tak, by pod wieczór dojść do Plateau, przespać się kilka godzin i jeżeli pogoda na to pozwoli o godzinie ok. 4 nad ranem, spróbować zdobyć szczyt. Z Meteo ruszyliśmy rano o pięknej pogodzie, która towarzyszyła nam już od 2 dni. Wydawałoby się, że słońce w takim momencie to zbawienie, lecz nie do końca byliśmy świadomi zagrożenia, jakie za sobą niesie. Po kilku godzinach spokojnego podejścia, przekroczyliśmy granicę 4 000 m n.p.m. Spotkaliśmy tam bardzo doświadczoną polską ekipę, która subtelnie odradzała nam dalsze podejście. Tłumaczyli to topniejącym lodowcem i otwierającymi się szczelinami lodowcowymi. Postanowiliśmy to sprawdzić! Poszliśmy w dwie osoby „na lekko", czyli bez plecaków, zobaczyć, jak wygląda trasa, którą przecież znaliśmy już z dnia poprzedniego. Okazało się, że jest ona nie do poznania. Otworzyły się zupełnie nowe szczeliny, a mostki śnieżne (śnieg zalegający i zamykający górą szczelinę - naturalne mosty, po których często się przechodzi), są zupełnie zawalone lub zbyt słabe, żeby po nich przejść. Po drodze minęła nas jeszcze grupa Niemców z przewodnikiem na czele, który powiedział, że możemy kontynuować trasę, ponieważ wytyczył on właśnie nowy, dość bezpieczny szlak, omijający nowo powstałe szczeliny lub prowadzący po bezpiecznych mostkach. Nieco uspokojeni ruszyliśmy dalej, lecz idąc już z asekuracją! Do pewnej wysokości szczerze mówiąc dość dobrze się bawiliśmy i już gdy myślałem, że minęliśmy wszystkie szczeliny, a do Plateau zostało jedynie 150-200 m wysokości, zauważyłem dwa otwory w śniegu. Początkowo myślałem, że ktoś zapadł się w głębokim i już mokrym pod wieczór śniegu. Po podejściu do tych niewielkich otworów (które i tak były na naszym szlaku) okazało się że stoję na mostku śnieżnym którego wcale nie było widać, szerokość szczeliny sięgała może 3 m ale głębokość ... może 30 m, może więcej. Okazało się, że komuś zapadła się stopa, robiąc otwór w mostu grubości może 40 cm, chyba ładnie ktoś musiał się najeść strachu! Nas też to nieźle zdziwiło i przestraszyło.
Asekurując się wzajemnie, przekroczyliśmy ostatnią szczelinę i ruszyliśmy w kierunku Plateau. Dotarliśmy tam koło godziny 18 i natychmiast jak tylko adrenalinka przestała krążyć we krwi, potwornie rozbolały nas głowy. Jedna z koleżanek, która miała najsłabszą aklimatyzację, bardzo wyraźnie odstawała pod względem samopoczucia od grupy - to była dla niej bardzo ciężka noc z pełną gamą objawów choroby wysokościowej (silny ból głowy, zawroty, nudności, wymioty). Obawialiśmy się, że będzie trzeba ją sprowadzić na niższe wysokości, ale jak się okazało dziewczyna była twardsza, niż niejeden facet! Lecz już na tym etapie koleżanka powiedziała, że nie jest w stanie kontynuować wspinaczki. Proste czynności, takie jak rozbicie namiotu, czy przetopienie śniegu na wodę pitną, zajęły nam bardzo dużo czasu. Każdy nieco inaczej odczuwa i przechodzi chorobę wysokościową, ja np. nie jestem w stanie nic przełknąć i od Meteo Stacji do momentu zejścia (2 dni) udało mi się zjeść jedynie 3, czy 4 batony. Wiedzieliśmy, że na wysokości 4500 m n.p.m. w nocy jest dość chłodno, więc położyliśmy się spać w dwóch, a nie jak zwykle w trzech namiotach. W nocy temperatura mocno spadła poniżej zera (trudno ocenić: -10, może -15 st. C). Zegarki nastawiliśmy na godzinę 4 rano. Jak to zwykle bywa, pobudka przed wschodem słońca w takim mrozie, śpiąc w ciasnym namiocie, jest bardzo silnym demotywatorem. Rano przetopiliśmy jeszcze szybko kilka litrów wody na jedzenie liofilizowane, lecz kolejny raz przekonaliśmy się ten specyfik jest niezjadliwy!!:) Szybkie przepakowanie, spięcie się liną i ruszamy w kierunku szczytu!
     Pogoda była rewelacyjna, dość silny mróz, twardy śnieg, wschodzące słońce i ani jednej chmurki na horyzoncie. Po drodze minęliśmy jeszcze kilka niegroźnych szczelin. Dość szybko dotarliśmy na „siodło", na wysokość 4700 m, tam dogonił nas rosyjski zaprawiony w boju alpinista, idący od strony Władykaukazu. Ostatnie podejście, o którym tak dużo czytaliśmy: 60 % nachylenia stoku... - to była czysta zabawa! Na szczyt weszliśmy przed godziną 10 rano, gdzie czekał już na nas wyżej wspomniany Rosjanin, który poczęstował nas ciepłą herbatą z cytryną. Czuliśmy się bardzo dobrze, pomimo wysokości. Spędziliśmy tam około 45 min, stosunkowo długo (w porównaniu do góry Elbrus, na której szczycie byliśmy może 5 min z powodu potwornego bólu głowy i kiepskiej pogody). Tuż za nami weszło jeszcze kilku Rosjan także od strony Władykaukazu, było to o tyle miłe, że każdy z nas wiedział, iż nie mielibyśmy szans spotkać się i porozmawiać na granicy, która dla nas była tak szczelnie zamknięta, ale jak widać góry nie mają granic.
     Po sesji fotograficznej zaczęliśmy schodzić w dół, gdyż wiedzieliśmy, że musimy się załapać jeszcze na zmrożony śnieg podczas zejścia do Meteo stacji, w przeciwnym wypadku czekać nas będzie kolejna noc na Plateau. Zejście do namiotu zajęło nam godzinę, szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy w dół. Okazało się, że jest dość bezpiecznie, lecz układ szczelin znów był totalnie inny. Byliśmy tak naładowani energią, że jeszcze tego samego dnia dotarliśmy do Monastyru, schodząc z ponad 5 000 m n.p.m. na wysokość 2 000 m n.p.m. Oceniając górę, wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że jest idealna dla osób początkujących, takich jak my. Jest stosunkowo wysoka, więc można sprawdzić się w obliczu choroby wysokościowej. Jest również kilka elementów, przy których przydaje się podstawowa znajomość asekuracji i technik linowych, jest nie obliczalna, jeżeli chodzi o pogodę i przede wszystkim ma przepiękny szczyt!

     Pozostałą część wolnego czasu w Gruzji staraliśmy się spędzić równie aktywnie. Misha (Polak, u którego mieszkaliśmy) pokazał nam niewielki wodospad za miastem. Korzystając ze sprzętu alpinistycznego zabranego z Polski, postanowiliśmy trochę poszaleć - można to nazwać mini kanioningiem - było rewelacyjnie! Dodatkowo spędziliśmy kilka dni nad Morzem Czarnym, skacząc ze skałek i zajadając się gruzińskimi specjałami. W porównaniu do ostatnich wakacji, te były wyjątkowo krótkie, lecz tak samo aktywne i atrakcyjne. Zawsze wychodzimy z założenia, że nie wracamy w te same strony, lecz Gruzja jest tak bogatym kulturowo i krajobrazowo krajem, że może stanowić wyjątek dla naszej zasady. Bez wątpienia jeszcze tam wrócimy!

     Zdobycie Kazbeka jest kolejnym wielkim sukcesem SKG Czogori. Piotrowi oraz całej ekipie gratulujemy wejścia i czekamy na następne ekstremalne relacje...

fot. Członkowie wyprawy

Galeria zdjęć

© 2020 Wszystkie prawa zastrzeżone. Realizacja: OPTeam S.A.

UWAGA! Niniejsza strona wykorzystuje pliki cookies. Cookies wykorzystywane są do prawidłowego funkcjonowania strony oraz w celach statystycznych. Pozostając na stronie godzisz się na ich zapisywanie w Twojej przeglądarce.

Po więcej szczegółów odwiedź naszą "Politykę prywatności"