
Dzielni członkowie rowerowej wyprawy przez Kaukaz, dotarli do stolicy Armenii - Erywania. Przesłali nam stamtąd najnowszą relację z podróży "oczami uczestników":
Witamy!
Dziś licznik pokazuje ponad 1600 km, jesteśmy w Erywaniu!
Z Trabzon, gdzie dopłynęliśmy promem, po wysłaniu zbędnego sprzętu (już po zdobyciu Elbrusa - przyp. red.), ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża w stronę Gruzji. 300km po Turcji było niespotykanie przyjemne, równy asfalt, ciepłe morze, malownicze krajobrazy i przyjaźni ludzie.
Podobnie minęły nam pierwsze kilometry w samej Gruzji. W Batumi odwiedziliśmy znajomych poznanych na promie do Trabzon, pokazali nam bogactwo gruzińskiej kuchni, tańca i muzyki. Na zachodnim wybrzeżu Gruzji czuliśmy się jak w jednej z republik bananowych: palmy , owoce, chaos i ciekawa, aczkolwiek niszczejąca zabudowa, czad.
Dalej na północ, w Zugdidi przenocowali nas Polacy pracujący w monitoringu UE.
Następny etap to już w 80% podjazdy. Mieliśmy jedna z najwyższych tam na świecie- 275m wysokości ( na rzece Enguri).
Region, w który wjeżdżaliśmy to Swanetia, jeden z najbardziej niepokornych rejonów Gruzji, tuż obok Abchazji. Nie znaczy to, oczywiście, ze jest tam niebezpiecznie, wręcz przeciwnie!
Znakami rozpoznawczymi Swanetii są przydomowe wieże obronne, w których chroniły się całe rodziny podczas klanowej wendety. Wiele z nich liczy sobie kilkaset lat i nadal są zamieszkane. Warto wspomnieć, że jest to rejon, do którego nigdy nie dotarła żadna wroga armia (począwszy od średniowiecza a skończywszy na zdarzeniach z 2008 roku). Wszelkie decyzje nadal podejmowane są na zgromadzeniach klanowych.
Dojazd do najwyżej położonej wioski w Europie (wg Gruzinów) - Uszguli (na wysokości 2200m n.p.m.) zajął nam ok. 4 dni. Później jeszcze 500 m podjazdu i 50km szaleńczego zjazdu drogą poprzecinaną strumieniami i osuwiskami. W połowie tej trasy swanecka gościnność wymogła na nas przyjęcie kilku gramów miejscowej wódki czaczy, po której zjazd okazał się jeszcze przyjemniejszy.
Niestety, pod koniec trasy nastąpiła awaria - zerwanie łańcucha. Przez to po kilku godzinach wylądowaliśmy w Kutaisi. Tam przenocował nas obcy człowiek, rano pokazał nam sklep rowerowy, szybka naprawa i ruszamy w stronę Tbilisi. Temperatury rzędu 45 stopni Celsjusza zmusiły nas do skorzystania z autostopu i pociągu. W końcu dotarliśmy do Gori, a właściwie Uplisiche pod Gori. Jest to skalne miasto z epoki brązu, ciekawe, nawet bardzo. Kolejny punkt to Tbilisi i decyzja Łukasza, że wraca do Polski. Dzięki Łuki za Elbrus i za wspólne 1000 km w najcięższym terenie w trakcie naszego wyjazdu!
Następny etap - Dawid Gareja i około 20 "kapci" złapanych na odcinku 12km... jakaś diabelska roślina, po której krowy dają słodkie mleko posiada paskudne kolce. Przez kolejne 200km gruzińska gościnność i uczynność nie pozwoliła nam o sobie zapomnieć, pozdrawiamy policje w Rustawi i okolicach!
Po pokonaniu kłopotów z dętkami zawitaliśmy w Armenii! Znów podjazdy, ale więcej zjazdów. Niezapomniane wrażenie wywarły na nas monastyry Haghpat i Sanahin. Polecamy niedzielna msze w którymkolwiek z nich!
Dalsza część przeprawy przez Armenię to wielkie podjazdy i 40-kilometrowe zjazdy - już po asfalcie, więc prędkości rzędu 70km/h zostały potwierdzone wielkimi ze zdziwienia oczami miejscowych.
Pod Erywań dotarliśmy wczoraj w nocy, po 140 kilometrowej trasie przez góry, doliny i kanion. Ostatni zjazd ok. 30 km zrobiliśmy już po zmroku, w otoczeniu płonących traw na zboczach gór Wielkiego i Małego Araratu przed nami i burzy na horyzoncie... czad!
Pozdrawiamy z miasta o 30 lat starszego niż Rzym - z Erywania!
Pozdrawiamy Sponsorów!
PS. Rozpoczynamy powrót do Polski. Zajmie nam on ok. 3 tygodni.
Relację z poprzedeniego etapu wyprawy "Rowerem przez Kaukaz"można znaleźć TUTAJ.
UWAGA! Niniejsza strona wykorzystuje pliki cookies. Cookies wykorzystywane są do prawidłowego funkcjonowania strony oraz w celach statystycznych. Pozostając na stronie godzisz się na ich zapisywanie w Twojej przeglądarce.
Po więcej szczegółów odwiedź naszą "Politykę prywatności"